poniedziałek, 2 lipca 2012

Lwowski poranek

Lwów.
Dotarliśmy tam o 6 rano (biorąc pod uwagę różnicę w czasie to właściwie o piątej) po prawie nieprzespanej nocy w autokarze. Dworzec kolejowy wygląda jak pałac- wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ukraińskie dworce kolejowe to takie architektoniczne cudeńka...A dalej prawdziwa przedwojenna metropolia- szerokie brukowane ulice, mnóstwo zieleni i stara część miasta, która ciągnie się i ciągnie.
Otwierałam szeroko ze zdziwienia zaspane oczy. Spodziewałam się miasta, które rozdziera serce- bo takie piękne a tak bardzo zaniedbane... A zobaczyłam miasto zachwycające, klimatyczne, urokliwe. Więc robiłam zdjęcia napotkanym kamienicom, a za rogiem czekały kolejne, jeszcze piękniejsze, i wystarczy zajrzeć w  bramę żeby zachwycić się znów








Nie pamiętam kiedy ostatnio z takim wytęsknieniem czekałam na poranną kawę... i gdy tylko wybiła ósma można było wreszcie usiąść przy kawiarnianym oknie, sączyć capuccino, obserwować ulicę... i poczuć się jak w Krakowie;)))  nie wiedzieć kiedy zmęczenie odeszło w kąt a na twarze wrócił uśmiech


A potem wycieczka z przewodnikiem - po której pozostało ogólne przekonanie, że Lwów to miasto cerkwi i kościołów wszelkich możliwych wyznań. I że co za dużo to niezdrowo.





A po drodze...


Dziewczyna sprzedająca lizaki
Posąg całkiem kompletny

(bardzo filmowa) ulica o trzech nazwach


Może wrócę kiedyś do Lwowa znów, na dłużej niż kilka godzin. Jeśli zajrzy tu kiedyś ktoś kto zna to miasto dobrze będę wdzięczna za wszelkie nieprzewodnikowe wskazówki gdzie można miło spędzić czas i gdzie warto zajrzeć;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz